Strona glowna

Powrot do strony "Przeminelo z Biskupem"

Rozdzial 2

ELIZABETH

Po sniadaniu Klotylda wybrala sie na krótki spacer po ogrodzie. Jeszcze przed wyjsciem zdazyla wdac sie w krótka sprzeczke z Annabelle Montemayer, swoja starsza siostra, która po smierci rodziców zamieszkala na Zamku. Nigdy nie miala dobrego kontaktu z Annabelle. Nawet kiedy byly dziecmi, wolala spedzac wolny czas na zabawach z mlodsza o cztery lata Griselda. Stosunki z Annabelle popsuly sie jeszcze bardziej, gdy Klotylda wyszla za Roberta Dorchestera. Przypuszczala, ze starsza siostra kocha sie w Lordzie , niestety bez wzajemnosci. Klotylda wykorzyatala fakt , ze Robert zakochal sie w niej i przyjela jego oswiadczyny. Po pierwsze by zrobic na zlosc siostrze a po drugie, by uciec przed bieda, która mogla ja czekac po smierci rodziców. Griselda byla juz wówczas szczesliwa mezatka i nie musiala martwic sie o przyszlosc. Klotylda lubila wdawac sie w liczne romanse ale przedtem nie myslala nigdy powaznie o malzenstwie i nie przerazal ja fakt zostania stara panna. Jednak smierc rodziców i wiadomosc o dlugach i nietrafionych interesach (ten fakt ojciec Klotyldy ukrywal przez dlugi czas) zmienila wszystko. Bez posagu, bez spadku mogla stac sie nikim w swoim srodowisku. Malzenstwo z przeszlo dwadziescia lat starszym Dorchesterem, szanowanym i powszechnie lubianym, bylo dla niej jedyna droga aby sie spolecznie zrehabilitowac i zapewnic sobie szczesliwy i dostatni byt. Nie chciala, aby Annabelle zamieszkala na Zamku, ale w koncu po namowach Roberta dala sie przekonac. Zdawala sobie sprawe, ze ta decyzja moze nieco zaklócic jej szczescie. Obecnosc Annabelle oznaczala bowiem stale konflikty, spory i intrygi. Nie byla takze zadowolona z faktu, ze siostra sprowadzila do Zamku swoja pokojówke, dwudziestoletnia Valerie. Klotylda nienawidzila szczerze tej dziewczyny i zyczyla jej wszystkiego najgorszego. Annabelle przygarnela ja gdy w wieku dziesieciu lat zostala sierota. Dziewczyna byla jej bardzo wdzieczna i zawsze pozostawala oddana swojej pani. Byla gotowa wszystko uczynic dla niej. Nawet zabic. Mimo, ze Annabelle i Valerie dzielilo szesnascie lat róznicy, zdawalo sie, ze doskonale sie rozumieja. Klotylda nie mogla tego zniesc, gdy widziala jak obie siedza na tarasie i raz po raz patrzac na nia, szepca sobie cos do ucha lub sie smieja. Valeria za czesto przekraczala granice, która powinna dzielic pokojówke i jej pania. Czasami Klotylda miala wrazenie, ze jej trzydziestoszescioletnia siostra jest marionetka w rekach Valerii, ze tak naprawde Valeria rozkazuje Annabelle, chociaz Annabelle takze miala wladcza nature. Poza tym czula czesto , ze Valeria szpieguje ja i donosi swojej ukochanej pani o wszystkich poczynaniach Klotyldy. Poza tym lubila plotkowac a Klotylda nie chciala, by jakiekolwiek sprawy rodzinne wydostaly sie poza mury Zamku. Annabelle próbowala strofowac Klotylde i krytykowac jej decyzje, jej ubiór, jej znajomych. Dla Klotyldy to bylo nie do zniesienia i dlatego czesto dochodzilo do licznych klótni.

Tak bylo i tego poranka. Annabelle rzucila jakas malo stosowna uwage na temat stosunku Klotyldy do Roberta i rozpetala sie burza. Jednak Klotylda byla tego dnia w doskonalym humorze i nie zamierzala jak to zwykle bywalo, dyskutowac dlugo z siostra . Trzasnela drzwiami i pobiegla do ogrodu. Tu znajdowala zawsze ukojenie ,gdy byla smutna i tu takze lubila spacerowac wspominajac szczesliwe chwile spedzone w ramionach swoich kochanków.

Pogoda byla tego dnia wyjatkowo piekna. Wial lekki, cieply wiatr, który rozwiewal zlote loki Klotyldy. Powietrze bylo wyjatkowo rzeskie a i slonce zdawalo sie swiecic jasniej niz zwykle. Przynajmniej tak pogode owego poranka odbierala Klotylda. Wszystko bylo piekniejsze. Idac ogrodowa drózka radowala sie pieknem przyrody. Nagle przystanela przy krzewie róz, zerwala jedna z nich i zaczela delikatnie piescic jej platki. Ich gladka, lekko sliska powierzchnia przywolywala na mysl skóre ukochanego. Klotylda stala tak przez chwile i jeszcze raz próbowala sobie przypomniec, co dokladnie wydarzylo sie tej nocy. Z rozmyslan wyrwal ja glos Elizabeth, która równiez tego poranka postanowila wybrac sie na spacer po ogrodzie, który byl wyjatkowo piekny. Lord Dorchester przywiazywal duza wage do pielegnacji ogrodu, podobnie zreszta jak jego niezyjacy juz ojciec, Lord Herbert. Ogrodnictwo bylo jego wielkim hobby. Czesto osobiscie nadzorowal prace ogrodników. Kiedy nie bywal w podrózy sluzbowej spedzal tu bardzo duzo czasu, z czego Klotylda nie byla naturalnie zadowolona. Czasem wydawalo jej sie, ze maz kocha bardziej te wszystkie kwiaty od niej samej. Mimo , ze nie kochala Roberta, czula sie zaniedbywana. Przez te cztery lata malzenstwa zdazyla sie do niego przyzwyczaic. Robert byl dobrym czlowiekiem ale interesy i podróze po swiecie zajmowaly mu strasznie duzo czasu. Kochal ja, wiedziala o tym ale on rozumial milosc inaczej niz ona. Zapewnial Klotyldzie zycie w przepychu - organizowal bale, zapraszal najznamienitsze osobistosci z calej okolicy, kupowal klejnoty i drogie suknie. Kiedy wracal z podrózy, zawsze przywozil zonie jakis drogocenny prezent. Bedac w Amorach rzadko odwiedzal sypialnie zony. Jako kochanek wydawal sie byc nieco niesmialy i niedoswiadczony. Klotylda podejrzewala, ze niewiele kobiet przewinelo sie przez jego loze. Mimo, ze mial czterdziesci osiem lat Klotyldzie przypominal Klotyldzie czasami malego zagubionego chlopca zamknietego w swiecie swoich marzen. Albo spedzal godziny w ogrodzie, albo nad grobem swego starszego ukochanego brata Hobarta, który zginal na wojnie. Lubil tez jezdzic konno po okolicy. Byl typem samotnika. Byc moze dlatego tak pózno sie ozenil. Byc moze myslal, ze jego niesmialosc wobec kobiet zmniejszy sie gdy wezmie za zone mlodsza kobiete. Jednak Klotylda, mimo swoich dwudziestu osmiu lat i mlodzienczego wygladu, swoim charakterem i doswiadczeniem dorównywala rówiesniczkom Roberta.

Klotylda nie miala zwykle wyrzutów sumienia, gdy zdradzala Lorda Dorchestera. Te wszystkie jej pozamalzenskie przygody sprawialy jej radosc. Wolala uwodzic i byc uwodzona niz spedzac czas na balach i spotkaniach towarzyskich z miejscowa arystokracja. Dawno juz nie miala kochanka. A na pewno nie tak wspanialego jak Thomas. Ten mlody ogrodnik zawrócil jej w glowie. Oczarowala ja jego bezposredniosc i odwaga . Nie kazdy ogrodnik podjalby sie ryzyka uwiedzenia swojej pracodawczyni.

Klotylda rozmyslala o Thomasie i zastanawiala sie, jak dalej potocza sie sprawy. Z zadumy wyrwal ja glos Elizabeth van Druten.

- Moja droga, czemu jestes taka zamyslona ? - spytala Elizabeth - I taka usmiechnieta. Z daleko na tle tego ogrodu i w blasku porannego slonca wygladasz jak aniol! Doprawdy. Lord Robert Dorchester mial wielkie szczescie , ze znalazl sobie tak piekna zone! Musze stwierdzic, ze zadna z pani sióstr, zarówno Annabelle jak równiez Griselda nie dorównuja pani uroda.

- Dziekuje pani - odparla Klotylda-jest pani bardzo mila. Rozmyslalam wlasnie o moim ukochanym mezu, którego nie widzialam juz od kilku tygodni - wymyslila na poczekaniu

- Lord powinien wiecej czasu spedzac w Zamku . Mloda zona nie powinna spedzac zbyt duzo czasu samotnie. W takiej sytuacji nie trudno o zdrade - rozesmiala sie starsza pani

- Eeee..tak - Klotylda poczula sie nieco zmieszana i spróbowala szybko zmienic temat -Jak tam prace nad ksiazka?

- Jestem dopiero przy drugim rozdziale i jeszcze nie skonczylam opisywac dziecinstwa pani meza. Byl takim utalentowanym dzieckiem i ze samemu dziecinstwu powinnam poswieecic ze cztery rozdzialy! - odpowiedziala Elizabeth - Ach, bylabym zapomniala - dodala po chwili. - Zarzadca sluzby kazal przekazac, ze wlasnie przyjechal ten nowy pomocnik ogrodnika, przyslany przez ksiedza Charlesa. Mary poczestowala go mlekiem i ciasteczkami. Zarzadca czeka na pani rozkazy w tej sprawie.

Klotylda podziekowala i skrecila w alejke prowadzaca w kierunku zamku. Nie byla zadowolona, ze Elizabeth przerwala jej w rozmyslaniu o Thomasie, ale byla gotowa jej to wybaczyc. Liz byla jedna z nielicznych osób na Zamku, która Klotylda darzyla sympatia. Zamieszkala na Zamku mniej wiecej w tym samym czasie co Klotylda, a wiec przed czterema laty. Obie musialy sie przyzwyczajac do zycia w tej starej ogromnej budowli. Zaprzyjaznily sie niemal od razu. Lady Dorchester traktowala Liz jak swoja matke. Spedzala z nia duzo czasu i chetnie odpowiadala na pytania dotyczace rodziny Dorchesterów. 

Liza wolnym krokiem ruszyla w kierunku drewnianej altanki, tuz przy domku z narzedziami ogrodniczymi. Lubila siedziec tu przedpoludniami i pisac swoja ksiazke. Mimo szescdziesieciu lat wygladala calkiem mlodo i tak tez sie czula. Jej ulubionym zajeciem bylo flirtowanie z mlodymi sluzacymi. Nikt oczywiscie o tym nie wiedzial. To byla jej slodka tajemnica. Z altanki miala dobry widok na pracujacych ogrodników Lorda Dorchestera. Ich muskularne, opalone i blyszczace od potu ciala odrywaly jej uwage od analizowania Lorda. Szczególnie jeden z ogrodników , Thomas, który pracowal tu dopiero od dwóch dni, wydawal sie odpowiadac jej idealowi mezczyzny. "Ale tak wspanialy mezczyzna nie zwróci chyba na mnie nigdy uwagi" -myslala. Mimo wszystko postanowila jednak znalezc jakis sposób, zeby go uwiesc. Elizabeth usiadla na laweczce wewnatrz altanki, wyjela z koszyka swój notatnik, rodzinne zapiski ojca Lorda i oddala sie pracy twórczej. Dziecinstwo Lorda Dorchestera okazalo sie byc widocznie o wiele mniej pasjonujace niz myslala, gdyz po kilku minutach zasnela.

Nagle ze snu zbudzil ja jakis delikatny meski glos. Poczula na swoim ramieniu dotyk silnej lecz niezwykle czulej reki mlodego mezczyzny.

- Madame, nic sie pani nie stalo? - spytal mezczyzna - Myslalem , ze pani zemdlala. Takie ostre dzisiaj slonce...

Elizabeth faktycznie poczula sie nieco oslabiona i jak przez mgle widziala dziwnie znajoma twarz. Po chwili zmeczenie odplynelo a twarz stala sie wyrazna.

- To ty chlopcze...-powiedziala czule- Nie poznalam cie od razu. Pracujesz tu od niedawna, prawda? - spytala Thomasa.

- Tak, madame . Od dwóch dni. - odpowiedzial mlody ogrodnik.

Elizabeth miala teraz jedyna niepowtarzalna okazje przyjrzec mu sie z bliska. Stal nad nia lekko pochylone. Mial piekne kruczoczarne wlosy i ciemne brazowe oczy. Wysoki, szczuply do zludzenia przypominal jej ukochanego z mlodzienczych lat, Edwarda. Nikogo nie kochala tak bardzo jak jego. Niestety Ed wybral inna droge. Na dzien przed planowanymi zareczynami oswiadczyl jej, ze zamierza swoje zycie poswiecic Bogu. Kilka tygodni pózniej dowiedziala sie, ze zamierza zostac kaplanem. To byl szok dla mlodej Liz. Tym bardziej gdy okazalo sie , ze jest przy nadziei. Postanowila nie wspominac o tym ukochanemu. Przez kilka lat pisywal do niej listy próbujac wytlumaczyc jej przyczyny swojej naglej decyzji ale potem nagle przestal. Elizabeth nie miala dlugo o nim zadnych wiadomosci. Dopiero po wielu latach dowiedziala sie przypadkiem, ze zostal biskupem. Nie byla to niestety jedyna tragedia w jej zyciu . Dziecko jej i Eda, zostalo porwane. Gdy chlopiec mial piec lat i wraz ze swoja piastunka bawil sie na lace, podjechal nagle jakis mezczyzna na koniu i zabral malego. To byl kolejny szok. To dziecko bylo jedyna pamiatka po Edwardzie... . Elizabeth zalamala sie. By zapomniec o wszystkim rzucila sie w wir pracy. Postanowila wykorzystac swoje umiejetnosci pisarskie. Opuscila rodzinne strony i wedrowala od miasta do miasta spisujac biografie znanych i szanowanych ludzi. Tak dotarla do zamku Lorda Roberta Dorchestera. Mieszkala tu juz od trzech miesiecy i jak dotad nie mogla narzekac na goscinnosc jego i jego malzonki.

Tak wiec Thomas przypominal jej Edwarda. Widok tego mlodzienca przypomnial jej o szczesliwych chwilach spedzonych z Edem, o szalenstwach na wiejskich zabawach, na które wymykali sie potajemnie w kazdy sobotni letni wieczór, o namietnych nocach spedzonych w przyzamkowej stodole ojca Liz. "To byly piekne czasy..." - wyszeptala Elizabeth.

- Czy na pewno wszystko w porzadku? - spytal jeszcze raz Thomas

- Alez tak mój drogi. Wszystko w porzadku. - odparla - Jak tam prace w ogrodzie? Jest pan zadowolony z posady u Dorchesterów?

- To bardzo mili ludzie. To znaczy lady Dorchester jest niezwykle mila i piekna osoba. Lorda Roberta nie mialem jeszcze okazji poznac.

- Musze przyznac mój chlopcze, ze dosc swobodnie wypowiadasz sie o swoich pracodawcach. Powinienes bardziej uwazac na slowa. Ogrodnikowi nie przystoi tak mówic o osobach z wyzszych sfer.- upomniala go Elizabeth

- Przepraszam, Madame. Po prostu chcialem jak najlepiej oddac moje uczucia. Jestem tylko prostym ogrodni...

Elizabeth przerwala mu skladajac na jego ustach namietny pocalunek. Nie mogla dluzej pohamowac tych dziwnych odczuc, które wzbieraly sie w jej ciele od momentu kiedy po raz pierwszy zobaczyla Thomasa znoszacego kamienie do budowy podstawy nowej altanki dla Lorda Dorchestera. Ten obraz utkwil w jej pamieci i zdawalo sie , ze pozostanie tam na zawsze. Po prostu nie mogla przestac myslec o mlodym muskularnym ciele Thomasa.

Thomas delikatnie uwolnil sie z jej objecia .

- Alez , Madame...ja...

Wlasciwie nie zdazyl powiedziec nic wiecej. Elizabeth popchnela go lekko na laweczke w altance. Biedak o malo nie rozbil sobie glowy o kant stolu. Elizabeth usiadla blizej niego i czekala na jego reakcje.

On nie bardzo wiedzial co powinien zrobic, jak powinien zachowac sie w tej sytuacji. Tak, kocha Klotylde Dorchester. To najpiekniejsza kobieta , która stapa po tej ziemi, ale czy skladal jej przysiege wiernosci? Czy nie powinien skorzystac z tej okazji i oddac sie milosnym rozkoszom na lonie natury? Lady Elizabeth moze nie jest najmlodsza, ale nie jest tez najbrzydsza. Przy okazji móglby zdobyc wiecej doswiadczenia z tak dojrzala kobiete. Postanowil wreszcie bezwarunkowo poddac sie fali namietnosci i pozwolic niesc sie jej niczym okret. Nic , nawet sztorm, nie bylo w stanie mu przeszkodzic. Skladajac goracy pocalunek na ustach Liz dal jej sygnal, ze zgadza sie uczestniczyc w tej grze. Postanowil przejac inicjatywe. Gwaltownym ruchem zdarl z Elizabeth piekna atlasowa blekitna suknie. Jego pozorna brutalnosc zdawala sie jej nie przeszkadzac. Poddala mu sie calkowicie. Po kilku chwilach oboje czuli , ze temperatura porannego powietrza jest duzo wyzsza niz byla przez chwila. W cieniu altanki zrobilo sie nagle wrzaco, aczkolwiek niezwykle przyjemnie. Zapach kwiatów i swiergot ptaków potegowaly te niezwykle romantyczna atmosfere. Elizabeth czula przyjemne mrowienie na calym ciele. Zdawalo jej sie , ze unosi sie na jednej wielkiej fali rozkoszy, który za chwile wyrzuci ja na cieply piaszczysty brzeg morza. Brakowalo jej tchu a nie przeszkadzalo jej to. Brzeg byl juz tak blisko...

Nagle zdawalo jej sie , ze slyszy jakis glos. Poczatkowo byl malo wyrazny, stlumiony jakby przez szum morza, ale po chwili stawal sie coraz bardziej wyrazny...

- Madame Elizabeth!!! Jest pani tam? Liz? Prosze sie obudzic. Madame Liz , wszystko w porzadku ?

Elizabeth otworzyla oczy i ujrzala nad soba rozpromieniona twarz Klotyldy Dorchester.

- Musialas zasnac moja droga nad pisaniem - powiedziala Lady usmiechajac sie- Coz , któzby sie nie znudzil, czytajac zawile zapiski ojca mojego meza.

- Ja..-próbowala cos wykrztusic cos Liz

- Moja droga, na pewno wszystko w porzadku? Wydajesz sie byc taka rozpalona. Moze powinnam zawezwac doktora Lothfielda? Victor jest najlepszym lekarzem jakiego znam. Z pewnoscia cos ci doradzi....

- Nie, to tylko ten sen.- odparla Liz

- Na pewno ?W takim razie musisz mi wszystko opowiedziec. Sny sa takie fascynujace. Czasami sa tak realne, ze trudno odróznic je od rzeczywistosci....- odparla Klotylda- wiem to z wlasnego doswiadczenia...Ale o tym porozmawiamy w drodze do zamku...Mój maz przyjechal wlasnie, Przerwal na kilka dni sluzbowa podróz aby w raz ze mna powitac na naszym zamku przyjaciela rodziny - biskupa Edwarda. Musisz go koniecznie poznac. To przemily czlowiek.

- Edwarda...?! - spytala Elizabeth

"Boze, czyz to mozliwe? Czy to tylko zbieg okolicznosci czy to ten sam Ed, który porzucil ja by poswiecic swoje zycie kosciolowi? " - takie oto mysli blakaly jej sie po glowie. Nie zdazyla jeszcze ochlonac po wrazeniach zwiazanych z cudownym snem a tu jeszcze taka wiadomosc. To stanowczo za duzo emocji jak na jeden dzien, a wlasciwie poranek. Tak, to byl dopiero poranek. Ile jeszcze niespodzianek okryje jeszcze ten sloneczny dzien? Dzis wieczorem Dorchesterowie urzadzaja bal na czesc biskupa Edwarda, który postanowil przyspieszyc termin swojej wizyty w Amorach Wielkich .

Wszystko moze sie jeszcze wydarzyc...

- Chodzmy- wyrwala ja z rozmyslan Klotylda - Mary podala juz przedpoludniowa herbate na tarasie. Byc moze po poludniu odwiedzi nas jeszcze ojciec Charles, aby omówic szczególy powitania biskupa.

Elizabeth zebrala swoje notatki ze stolika i razem z Klotylda podazyly w strone zamku. Liz czula sie bardzo zmeczona. Czula nieodparta potrzebe ugaszenia swoich trosk odrobina jakiegos szlachetnego trunku z piwnicy Lorda Dorchestera. Pragnela tez zwierzyc sie komus ze swoich obaw, zwiazanych z osoba biskupa, ale nie tylko. Tak bardzo pragnela urzeczywistnic swoje senne fantazje. "Byc moze Klotylda Dorchester okaze sie doskonala powierniczka moich tajemnic.? Jest taka dobra i wyrozumiala..." - pomyslala Liz. 

Z oddali widac bylo jak Mary na zachodnim tarasie rozlewa do pieknych porcelanowych bialych filizanek goraca herbate. Zarzadca Josephus rozmawial na dziedzincu z mlodym Dieterem, nowym pomocnikiem ogrodnika, tlumaczac mu z pewnoscia jakie obowiazki go tu czekaja. W miare zblizania do zamku zapach ciasta wisniowego pieczonego przez nie majaca sobie równych kucharke Sarite, stawal sie coraz bardziej wyrazny. Cornell, stajenny przygotowywal siodla, gdyz z pewnoscia Lord Dorchester zechce wybrac sie tego popoludnia na mala przejazdzke po okolicy, co zwykl zawsze robic po powrocie z podrózy . Liz dostrzegla takze nadjezdzajacy powóz - to z pewnoscia Griselda, mlodsza siostra Klotyldy , przyjechala ze swoim mezem, profesorem Maximilianem, by pomóc w przygotowaniach do balu. Wszyscy zajeci byli swoimi obowiazkami. Elizabeth rozgladala sie uwaznie dookola. Tylko Thomas gdzies zniknal...